Galeria PRYZMAT Kraków – ALCHEMIA KOLORU

GALERIA SZTUKI WSPÓŁCZESNEJ PRYZMAT

Klub Plastyka ZPAP
ul. Łobzowska 3
31 -139 Kraków

zaprasza na wystawę malarstwa

EUGENIUSZ GERLACH
ALCHEMIA KOLORU

wernisaż: 22 grudnia (wtorek) 2015 roku o godz. 17.00

Pomiędzy linia a kolorem

Malarstwo Eugeniusza Gerlacha zanurzone jest głęboko w poszukiwaniach artystycznych europejskiej i polskiej awangardy z pierwszych dekad XX wieku, stanowi własną, w pełni autonomiczną, oryginalną wypowiedź artysty współczesnego, zaskakująco prawdziwą.  Mamy do czynienia z dobitnym potwierdzeniem, że sztuka to obszar, w którym klasyczne operowanie tabliczką mnożenia nie musi przynosić wyników do jakich jesteśmy przyzwyczajeni, terenem gdzie paradoks jest piękny i interesujący.

„Na płótnach Eugeniusza Gerlacha prowadzone jest jakaś gra, intryga wyższej, artystycznej kategorii. Na pewno chodzi o porządkujące zdyscyplinowanie obrazu, tak, aby motyw był klarowny i jednocześnie by był raczej czysto plastyczną rozgrywką na temat człowieka i natury” – napisał niedawno Stanisław Tabisz. Wie co pisze, wszak sam jest malarzem. A my, publiczność sal wystawowych, gdy przyjrzymy się bliżej obrazom Gerlacha, gdy poobcujemy z nimi dłużej niż przez chwilę, odnajdziemy w nich (także w tych, które zbliżyły się do abstrakcji tak dalece, że stanęły na jej progu) w zasadzie wszystkie klasyczne tematy malarskie: pejzaż, martwą naturę, akt, portret, szerokie spektrum tzw. scen rodzajowych. Jedne „na wierzchu”, inne ukryte w materii obrazu, a wszystkie – bez względu na to – jak zostały potraktowane – zdają się być przede wszystkim pretekstem do kreowania dyskursu pomiędzy malarskimi wartościami, środkami, celami.

Linia i kolor – podstawowe środki malarskie – bywają u Gerlacha podnoszone do rangi tytułu wystawy, co może oznaczać, że artysta podrzuca nam trop, że chce zwrócić uwagę na rolę, jaką pełnią w jego obrazach. A jest to rola szczególna.

Picasso powiedział, że „tylko linia nie jest naśladownictwem”. Eugeniusz Gerlach, mądrzejszy o doświadczenia kubistów, konstruktywistów, o cały wiek XX przefiltrowany przez własną osobowość, wie co można zrobić z linią w obrazie, jak operować nią, by podkreślić konstrukcję formy, jak rytmizować i dynamizować. No i jak zespolić ją równoprawnie z kolorem. W tę wiedzę wyposażyła go krakowska Akademia; uczeń Wacława Taranczewskiego wiedział jak równolegle działać linią i płaszczyzną barwną już wówczas gdy malował obrazy na dyplom. A potem były własne doświadczenia, przemyślenia, działania: pół wieku mniej więcej. Można powiedzieć, że Eugeniusz Gerlach jest cierpliwym, skutecznym trenerem linii i magiem koloru.

Linia i kolor osiągają wyjątkowe współbrzmienie w obrazach Gerlacha określanych jako witrażowe, uznawanych za najbardziej „Gerlachowe” i stanowiących znaczną (nie tylko ilościowo) część dorobku artysty. Budowane wyrazistymi liniami konturowymi i cieńszymi, delikatnie spinającymi obraz , czasem tworzącymi kotary, czy przesłony przesuwające namalowane przedmioty w głąb obrazu, z płaszczyznami koloru opisującego przedmiot mają jeszcze jeden ważny akcent malarski: światło. Światło, często dyskretne, starannie rozkładane podkreśla charakter obrazu i zaprasza do wycieczek wyobraźni. Uwodzi nawet wytrawnych krytyków tak dalece, że pozwalają sobie na emocjonalność uwag i opinii. Można – udając się w trop za nimi – przyjąć, że w Sali wystawowej stoimy przed witrażami, które patrzą na nas. Ale dopuszczalne i uprawnione jest także inne  zobaczenie obrazu, ba, nawet najdosłowniej odwrotne. To my stoimy przed witrażem i przez wypełnione kolorem kwatery wyglądamy na świat ograniczany, dzielony, rozczłonkowywany bujną geometrią linii. Podejmujemy trud scalania autonomicznych elementów żyjących własnym życiem, albo zadawalamy się rejestrowaniem ich istnienia. Aż do chwili gdy dotrze do nas szczególna podstępność malarstwa. Bo najbardziej witrażowe obrazy są tymi, które nie pozwolą przenieść się na szkło bez istotnych strat malarskich. Są nieprzekładalne, podobnie, podobnie zresztą jak prace z wcześniejszego o parę lat cyklu „Kompozycji kilimowych”; najbieglejsza tkaczka dostałaby ciężkiej nerwicy i trwałej niechęci do krosna próbując przenieść w sploty wełny te rytmiczne kompozycje abstrakcyjne. Bo Eugeniusza Gerlacha nie interesuje szkło, ani wełna. Przynajmniej – nie tym razem. On maluje obrazy wiodąc nas szlakami malarskiej iluzji. Tworzy malarstwo wyrafinowane o niezwykle czystej, precyzyjnej konstrukcji. Niech nas nie zwiedzie pozorna plątanina linii; one są pod kontrolą, maszerują karnie jak żołnierze z kompanii honorowej, tylko z daleko większym przydziałem fantazji.

Kiedyś, lat temu czterdzieści i kilka, Gerlach miał swoją pierwszą w Krakowie wystawę indywidualną. Podczas wernisażu w galerii dziennikarz zapytał artystę co chciałby robić w bliższej i dalszej przyszłości. – Chciałbym namalować dużo dobrych obrazów – powiedział młody malarz. Nie wiadomo już czy była to noc spadających gwiazd, ale życzenie spełniło się. Ma w dorobku dużo rzeczywiście dobrych obrazów, a przed sobą następne. Dobre, bo przecież innych nie warto malować.

Jolanta Antecka, Kraków 2015